Tazza pasquale ricevuta in omaggio con l'uovo pasquale da Atti a Londra (poco prima di iniziare il fioretto della birra) |
La Pasqua. La Maja ci teneva a parlare di questo. In realtà, la Pasqua "italiana" non mi pare molto diversa da quella polacca... qui le scuole cominciano a stare a casa dal giovedì (se ricordo bene), e dal lavoro in ufficio dal venerdì mattina o pomeriggio... non sempre, non sempre per forza, ma spesso è possibile.
Prima delle feste si compra l'uovo di Pasqua di cioccolata per i bambini con dentro le sorprese (i bambini ricchi hanno i giocattoli belli di marca, i bambini poveri giocattoli schifosi di plastica che si rompono poco dopo il montaggio, se non addirittura durante il montaggio stesso - si, io ero un bimbo "povero"). L'uovo lo comprano anche gli adulti, però.
Si comprano anche i coniglietti di cioccolata e la colomba di cioccolata, che alla fine è un dolce normale (e neanche troppo buono) dalla forma dubbia e ambigua.
I cattolici praticanti al venerdì vanno alle funzioni religiose dalla morte di Gesù, e il venerdì non mangiano carne (o digiunano del tutto).
Al sabato vanno a far benedire le uova (quelle vere, non di cioccolata), fanno eventuali altre funzioni religiose, e al sabato sera si sparano una supermessa di mezzanotte che dura almeno un paio d'ore.
Con la messa di mezzanotte Gesù Cristo è risorto, alleluia! Terminano i "fioretti pasquali", quei sacrifici di 40 giorni in cui dovresti privarti di qualcosa a cui tieni e invece la gente di solita fa le diete e quindi si priva volontariamente di qualcosa a cui tiene (il cibo) ma per privarsi di qualcosa a cui non tiene (la pancia), quindi alla fine non sarebbe un vero e proprio fioretto.
(Ma nel 2011 ho rinunciato alla birra, e vi assicuro che sono stati 32 giorni d'inferno - si, solo 32 perché ho iniziato la quaresima in leggero ritardo causa trasferta in terra anglosassone, e se mi togliete la birra a Londra, non bevo più niente).
Tuttavia, dicevamo: alleluia alleluia, è risorto Gesù! I bambini aprono l'uovo di Pasqua e vanno a messa alla domenica mattina, in una messa leggermente più allegra e lunga del solito. E poi, il cliché dei cliché: il pranzo di Pasqua dai parenti, lunghissimo e pesantissimo e a base di carne.
In alcune famiglie questo è obbligatorio tanto quanto il cenone di Natale, nella mia ne ho saltati 3 negli ultimi 5 anni senza che si offendesse nessuno, usando come scusa "Natale con chi vuoi, Pasqua con chi vuoi" mentre prenotavo Ryanair in giro per l'Europa. Ma ripeto: dipende da famiglia a famiglia, in alcune verrebbe interpretato come una cosa offensiva (tipo Casa Surace, per intenderci).
Ci si scambia auguri con persone che non si sentono da un sacco, e di solito si viene taggati da cinquantenni su facebook in immagini con uova, conigli, pulcini, e gattini, in tonalità pastello, con prevalenza di giallo, verde, azzurro e con scritto "Buona Pasqua". Nelle versioni più cattoliche le uova e i pulcini sono sostitute da Madonne, Crocofissi, Gesù, eccetera.
Comunque, smaltito il pranzone di Pasqua (o forse no) c'è il lunedì di Pasquetta, tradizionale giornata di gite fuoriporta al mare/in montagna, pic nic, altri pranzi con amici e altri parenti, e insomma tanti utili occasioni per bloccarsi in coda sulle autostrade e tangenziali d'Italia. Sulla Pasquetta c'è il luogo comune (cioè, i meme) sul fatto che piova sempre. Ovviamente non è statisticamente vero.
Poi il lunedì sera finisce tutti, e il martedì si torna al lavoro, e cominciano i riti del "oddio devo mettermi a dieta" - "oddio la prova costume" eccetera eccetera.
A me della Pasqua piace solo che generalmente capita di primavera (quando capita a fine marzo a volte fa ancora molto freddo), per il resto ho un infelice ricordo d'infanzia fatto di sole, prati, margherite, e io che triste devo avviarmi a rinchiudermi in chiesa per un qualche funzione religiosa.
Ora che sono cresciuto, vado a rinchiudermi nelle code in autostrada, ma comunque invoco le divinità.
- Atti -
Niedawno minęła moja pierwsza Wielkanoc we Włoszech. W sumie niby nic takiego, bo mnie raczej święta nigdy za bardzo nie obchodziły, ale jednak byłam ciekawa, jak to tutaj wygląda, czym się różni od polskiej Wielkanocy itp itd.
Zacznijmy od pogody - z tego co mi wiadomo, ostatnimi czasy w Polsce spadł śnieg... To już nie peirwszy raz, kiedy pogoda myli święta, i to Wielkanoc jest biała zamiast Bożego Narodzenia. Tutaj mieliśmy ciepło :) Sorry, taki mamy klimat, nawet już zdążyłam się miejscami przypalić :D (Ale to juz po świętach).
W moim domu rodzinnym zawsze malowało się jaja. Ok, malował je mój tata. Zawsze miał największą frajdę właśnie z tego. Mnie to nigdy nie obchodziło, ale zawsze wybierałam te najładniejsze kolory, jak już zasiadałam do stołu :D Tutaj... Zero jaj. Jedynie to czekoladowe. Taka większa forma Kinder Niespodzianki w sumie. Jedzonko też dobre, ale królka w Polsce to nie jadłam. A nie, raz. Jak mama z Włoch przysłała. A tutak przy stole wielkanocnym króliczek "u Was się pewnie nie je takich rzeczy, więc jak Ci nie smakuje to nie jedz". Zjadłam. Ja zjem wszystko. A królik był dobry!
A czekoladowe jajo z wielkanocy skończyliśmy dzisiaj.
Jeśli chodzi o sprawy kościelne, to ja w nich zbyt biegła nie jestem. Ale w Polsce wiadomo - święconka, kiełbaska (o, przecież mamy zamrożoną polską kiełbasę! właśnie sobie przypomniałam :D ), baranek, jajeczka, pieprz, sól i wyścig "kto zrobi ładniejszy koszyczek". Tutaj tego nie widziałam. Bo my w sumie święta potraktowaliśmy jako okazję do obijania się. W sumie weekend jak weekend, tylko że jeszcze poniedziałek wolny.
Właśnie - poniedziałek. Pierwszy raz w życiu nie toczyłam bitwy wodnej. Co roku schodziłam po cichu po schodach z butelką wody, a na dole czekał już tata. Pomimo tego, że on miał zawsze butelkę 0,5 l, a ja 1,5 l - moja woda kończyła się szybciej. Podłoga cała zalana. Oczywiście ja uciekałam potem do siebie i nic wspólnego z suszeniem podłogi nie miałam :D Ale nie w tym roku. W tym roku przypadło mi jechać z Enrico i znajomymi nad morze. Bo tutaj tak się robi. Zjedliśmy trochę nadmorskich przysmaków, pospacerowaliśmy po plaży i wróciliśmy do siebie. Oczywiście wszędzie pełno ludzi (to popularna forma spędzania wielkanocnego poniedziałku). A potem stanie w korku. Zamiast godziny z hakiem, podróż do domu trwała trzy godziny. Powód - patrz nawias chwilę temu.
Ogólnie jednak różnice są. Chociaż Enrico twierdzi, że wszystko jest podobne, to ja się z nim nie zgadzam. Przynajmniej dla mnie te święta były zupełnie inne od poprzednich. Ale może to nie jedynie kwestia innego kraju ale i innych czynników. W każdym razie Śmigusa Dyngusa mi brakowało.
"No tak, u Was w Polsce jeszcze śnieg a Wy się wodą lejecie? Dziwny naród" - niech no ja go zabiorę do siebie na trochę, to zobaczy, że Polska to nie tylko ziemniaki... :)
- Maja -
Nessun commento:
Posta un commento