13/07/17

[#AttijewskaTrip] Bratislava / Bratysława

E' succeso qui / To się wydarzyło tutaj


Zacznijmy może od końca... A mianowicie od Bratysławy, którą potraktowaliśmy jako przystanek w drodze powrotnej do Włoch. Dotarliśmy do miasta akurat na kolację. Więc hotel, rozpakowanie się, kąpiel (mieli wannę!!) i idziemy w miasto.


W każdym razie scenka ładna: środowy wieczór, snujemy się po mieście, zadowoleni, że już jutro wieczorem będziemy w domu, zamówimy sobie włoską pizzę, a w piątek będziemy mieli caaały dzień na ogarnięcie mieszkania - w końcu w sobotę goście przyjeżdżają! Ah, wreszcie, jutro pizza... Ok, ale teraz wracamy do hotelu spać.
Wszystko ładnie pięknie, obudziliśmy się na czas, zjedliśmy śniadanie (które było opóźnione no ale jak się zaraz dowiecie - to był najmniejszy problem z całego dnia), wyciągamy walizki do samochodu i ruszamy!

A jednak nie.

Samochód nie odpala. Cóż, przecież nie mogło się nic zepsuć jeszcze w Polsce, Bratysława jest idealnym miejscem do tego. A ostatni dzień podróży to przecież idealny moment :)

Ok, Enrico dzwoni do ubezpieczyciela i wyjaśnia sprawę.
Po 3 godzinach przyjeżdża laweta. Kierowca nie zna angielskiego. No dobra, ok, to kierowca, nieważne. Istotne, że dogadamy się w biurze. Poza tym ja po polsku, on po słowacku i jakoś się porozumieliśmy.

Dojeżdżamy do biura. Zaznaczamy, że dogadamy się po włosku, polsku albo angielsku. Pani twierdzi, że "ok, no problem! do you want coffee or water?". Oj wodę to poprosiłam, bo nie dość, że ciepło na dworze, to do tego gorąca sytuacja. "Ok, water? With eee yyy menta eee yyy MINT!??".
Zaczyna się ciekawie. No ale dobra, co mnie obchodzi, czy zna nazwy jakiejś zieleniny. Przecież ona tu ma nas obsłużyć w sprawie samochodu, więc nieważne.

Hmmm. No ciężko się było porozumieć. Tomorrow czy yesterday - dla pani to nie robiło różnicy.

- we can bring out our things from the car?
- ah car, yes, you can take a car!

(w tym miejscu włączył się pan, który zaczął jej tłumaczyć po słowacku, że my samochodu zastępczego nie dostaniemy za darmo, ale musimy zapłacić; zaczęłam się zastanawiać, o co chodzi? Chcemy wziąć tylko nasze walizki!)

- yy but we need to leave you our car because is broken!
- yes, you can take a car, but you need to pay and you need to go up, here!

Po jakichś dwóch minutach udało nam się wytłumaczyć, o co nam chodzi, uff.

- where you hava hotel?
- we don't have one

I tutaj pani do pana: "super! nie mają nawet hotelu, ciekawe gdzie ja ich teraz zawiozę!" - no tak, przecież zabukowaliśmy hotel na jedną noc dłużej, na wypadek, gdyby nam się samochód zepsuł :)

Uff, udało się zabukować jakiś hotel, pani nas odwiozła, przepraszając za swój angielski. Będzie dobrze, mówi się trudno. I tak spędziliśmy dodatkową noc i większość dnia kolejnego w Bratysławie.

Ale to nie koniec :)

Na drugi dzień odebraliśmy samochód. "Your battery isn't ok".
Aha, akumulator na wykończeniu. Ale... przecież zostawiliśmy auto u mechanika, nie mogli zadzwonić, żeby spytać, czy zmienić też akumulator? Niee, przecież możemy jechać 800 kilometrów bez problemu :) Ok, my już chcemy do domu! Jest piątek po godzinie 16, przed nami długa trasa. Zapłacone i jedziemy. W sumie kiedy Enrico płacił, spytałam go, czy to normalne, że nie poprosili go o podpis. W sumie tłumaczył, że trzeba podpisać, ale nikt długopisu do ręki nie dał więc ok... Ruszamy więc, nareszcie!

Telefon.

Proszę wrócić, potrzebujemy podpisu.

Serio?

Dobrze, że chociaż w barach jako tako znają angielski:



Dotarliśmy do Włoch prawie o północy. Ale nie do domu. Przypomnę, że mieliśmy wrócić w czwartek wieczorem, bo w sobotę mieliśmy mieć gości.
Więc całe szczęście, ale nasi goście przenocowali nas z piątku na sobotę (za co jesteśmy im baaaardzo wdzięczni!), a my zabraliśmy ich w sobotę rano do siebie.

Wspomnę jeszcze o Diego. Diego w sumie dał pomysł na tego bloga. Kiedy byliśmy w Pradze (zatrzymaliśmy się w niej w drodze do Polski), Enrico dostał wideo od przyjaciół. A na wideo Diego mówi:

"życzę ci, żeby twój samochód się zatrzymał w Bratysławie"

Dzięki Diego!



Cóż, do Bratysławy chyba nie wrócimy...

- Maja -


Cominciamo dalla fine del nostro #AttijewskaTrip : BRATISLAVA. Che ha sempre avuto un nome bellissimo. Sembra già il nome di una tragedia, no? Tipo Srebrenica. Per fortuna non ho notizie di tragedie (perlomeno non in epoca moderna), che poi tanto alla fine le tragedie sono sempre tragedie ovunque accadano.
Allora, di Bratislava posso dire che c'è un centro molto carino, un bel castello, un paio di musei, ecc ecc, ma si visita tutto in due giorni, occhio e croce. Appena fuori dal centro è abbastanza brutto e costruito a cazzo di cane. Cioè, tipo, attaccato alle mura del castello, ci sono delle palazzine. Beh, ma proprio con tutto lo spazio vuoto della Slovacchia, proprio lì dovevate fare le case? E tante case in rovina, anche in centro/vicino al centro. E poi fuori dal centro (stazione dei treni compresa, come sempre) c'è proprio un clima un po' ..."dodgy".
Non tutti parlano inglese, e tra quelli che lo parlano, non tutti lo parlano bene. Non c'è nemmeno tantissima gentilezza e cortesia. I prezzi più bassi che in Italia ma non bassissimi (alla fine è pur sempre una capitale turistica).
Insomma, la consiglio per un weekend volante "ven-sab-dom" per coppie, famiglie o per una zingarata di amici giovani 18-39 (di entrambi i sessi)... ma davvero, non oltre i 3 giorni.
E se devo fare una lista di città da visitare in Europa, penso che Bratislava possa essere oltre il 50esimo posto.
Detto questo, mi è piaciuta.

Ah, poi siamo rimasti a piedi con la macchina (come vi racconta la Maja in polacco qui sopra, usate google translate) e vi assicuro che restare a piedi con la macchina all'estero sono sempre due gran maroni, soprattutto a Bratislava.
- Atti -

Nessun commento:

Posta un commento